Strony

środa, 3 października 2012

Podążaj za marzeniami

"Podążaj za marzeniami " to książka Arkadiusza Śmigielskiego. E-book uczy jak marzyć, bo nie jest to wbrew pozorom proste :) Zwłaszcza wtedy, kiedy chcemy, aby nasze marzenia naprawdę się spełniły. Przytaczam fragment, a cały tekst jest dostępny bezpłatnie tutaj.  Miłej i inspirującej lektury.

      Zanim drogi Czytelniku przejdziemy do „10 przykazań" stawiania celów, czyli precyzowania marzeń i podążania za nimi, pozwól że opowiem trochę o sobie. Już jako 12 letni chłopak (6 klasa) jasno określiłem swoją przyszłość – chciałem być najlepszym inżynierem elektronikiem... i szedłem twardo tą drogą przez następne 12 lat. Wiesz, czerwone paski na świadectwach, medal dla najlepszego ucznia po 5 latach technikum, studia (WAT Warszawa) ukończone z wynikiem bardzo dobrym jako jedyny w mojej specjalizacji i... przebudzenie – przecież nie można być we wszystkim najlepszym. Tak w ogóle to bardzo ciężki zawód, mimo że najlepsi specjaliści w firmach świetnie zarabiają. Dlaczego? Wciąż trzeba poszerzać wiedzę i zawężać specjalizację, a jutro może okazać się, że to wszystko jest nieaktualne, więc szybka zmiana „zainteresowań" i od nowa. Przy tym wszystkim świadomość, że jutro może urodzić się, albo wczoraj już się urodził i właśnie dorósł lepszy... i po świetnych zarobkach, i wymarzonym stanowisku. 
       Po takich właśnie przemyśleniach stwierdziłem, że nie tędy droga. Czy nie lepiej być po prostu dobrym, a tych najlepszych zatrudniać – niech pracują dla mnie! Tak też, będąc jeszcze na ostatnim roku studiów, w 1997r. otworzyłem pierwszą firmę. Nie był to może szczyt marzeń inżyniera, ponieważ praktycznie nie robiłem żadnych wielkich projektów, a już na pewno nie było to celem działalności – salon dealerski sieci ERA GSM. Ponieważ koniunktura na rynku była dobra więc otworzyłem w sumie sześć takich salonów od Polic pod Szczecinem, idąc pasem wybrzeża Sławno, Darłowo, Ustka, Słupsk, aż po... Radom. W międzyczasie spółka sprzedająca komputery i kasy fiskalne (dwa sklepy), import frontów meblowych z Niemiec, consulting i... bolesne bankructwo w 2002 r. – akurat jak zdążyłem poczuć dużą kasę, poczułem jak się spada w duży dół. Kilkaset w tysiącach na minusie, uwierzcie mi, może złamać najmocniejszego, tym bardziej, że po podliczeniu mojej sytuacji finansowej potrzebowałem ok. 10 tys zł miesięcznie na pokrycie bieżących płatności typu kredyty, leasingi i inne niezapłacone faktury. Jakoś nie mogłem sobie wyobrazić siebie idącego w naszym pięknym kraju do pracy i od ręki dostającego 10 tys zł (najlepiej ll tys żeby coś na życie zostawało) Szczególnie, że w CV mogłem tylko wpisać: „właściciel...", współwłaściciel...". Dodając do tego wszystkiego osobę żony – nauczyciel gimnazjum (każdy potrafi sobie wyobrazić wielkość poborów), pięcioletniego syna i odpowiedzialność mężczyzny za rodzinę, sytuacja była delikatnie mówiąc beznadziejna (komornicy już zacierali ręce). Najłatwiej się wtedy położyć i czekać na cud... albo „6" w LOTTO. 
      Ja jednak po 3 dniach depresji (słownie: trzy dni) postawiłem się na baczność (pamiętałem jak to się robi z czasów studiów na akademii wojskowej) :-) i... wyjechałem do pracy za granicę, zostawiając rodzinę w Polsce. Nie wiem czy było to odpowiedzialne, czy nie. Nie widziałem po prostu lepszego, a co najważniejsze szybszego rozwiązania. Los, jak zwykle w trudnych sytuacjach, „zapala światełka w tunelu", a ja zauważyłem takie w Wielkiej Brytanii. Przez kolejne 6 miesięcy robiłem tam wszystko: od miotły, łopaty, przez walce, koparki, na wyjazdach pod krawatem celem załatwiania różnych spraw dla szefa skończywszy. Świetna szkoła, także nowo poznanego języka angielskiego. Właśnie tam, pracując po kilkanaście godzin dziennie, zarabiałem wspomniane pieniądze pozwalające mi „zapychać" najpilniejsze „dziury". 
      Dlaczego piszę to wszystko?... żeby pokazać Ci, że też bywałem na dnie? – nie do końca... że mam tzw. doświadczenie życiowe? – też nie. Moim celem jest uzmysłowić Ci, że zawsze musi pojawić się jakiś impuls do zmian. Jakaś siła wyższa (nazwij ją sam) pokazuje nam inną drogę – szansę. Z perspektywy lat wiem, że moje bankructwo było najlepszą szkołą i najlepszym rozwiązaniem (wtedy myślałem wręcz przeciwnie). Moje firmy zmierzały donikąd bez pomysłu, bez koncentracji na temacie, a co najważniejsze bez szczegółowego planu, co będzie się w nich działo wciągu najbliższych kilku lat. Wszystko, co nas w życiu spotyka jest specjalnie dla nas, na naszą miarę, ani za duże, ani za małe – jest odpowiednie – tylko trzeba dać sobie szansę to sprawdzić i zmierzyć się z rzeczywistością. 
      Jednak to nie bankructwo było wspomnianym impulsem do zmian, a w każdym razie nie najważniejszym. Będąc w Anglii pracowałem całymi dniami, żeby zarobić, ale także żeby nie myśleć o problemach i nie tęsknić za rodziną (jeżeli w ogóle da się nie myśleć i nie tęsknić). Gdy po trzech miesiącach wróciłem na kilka dni do domu, mój pięcioletni syn powiedział: „Jak wyjedziesz jeszcze raz to ja tego nie przeżyję"... wyjechałem – jakoś to przeżył, a ja długo to później „naprawiałem". Pracowałem tam nawet w niedzielę, tylko trochę krócej – i całe szczęście, bo właśnie pewnej niedzieli przechodząc koło starego drewnianego kościółka pomyślałem: zajdę, zobaczę... 
      W środku siedziało sporo osób, ale nie była to tradycyjna msza. Młody ksiądz na rzutniku pokazywał zdjęcia ze swojej podróży po jednym z krajów Bliskiego Wschodu, w którym aktualnie toczyła się wojna domowa (niestety nie pamiętam, który to był kraj). Tragiczne zdjęcia, ale jedno przyciągnęło moją uwagę i zainteresowanie. Był to obraz rodziny składającej się z mamy, taty i trójki dzieci w wieku od dwóch do dziewięciu lat (moim zdaniem). Wszyscy siedzieli na kartonie pomiędzy dwoma torami kolejowymi, jak na pasie zieleni separującym dwie jezdnie o przeciwnym ruchu samochodowym. Mama właśnie coś gotowała, starsze dzieci czymś się bawiły, a najmłodsze trzymał na jednej ręce ojciec siedzący na podkulonej nodze... ponieważ drugiej ręki i nogi nie miał. W mej głowie pojawiło się pytanie: dlaczego oni siedzą między tymi torami? Mało facetowi, że stracił rękę i nogę, chce jeszcze stracić dziecko, które w czasie zabawy wpadnie pod nadjeżdżający pociąg? Wyjaśnienie prawie natychmiast popłynęło z ust księdza: wcześniej ludzie ci mieszkali w ruinach swojego domu, do momentu gdy jakaś banda ich napadła i dla zabawy obcięła mężczyźnie rękę i nogę. Przeprowadzili się więc na karton pomiędzy torami, uważając to za najbezpieczniejsze miejsce z uwagi na fakt, że szlaków transportowych typu tory kolejowe pilnuje wojsko. To był ten impuls! Wtedy do mnie dotarło! Jakie ty masz problemy człowieku! Masz dach nad głową, ręce, nogi i bezpieczną rodzinę! Nie masz tylko chwilowo kasy, tylko kasy – jaki to problem – żaden! Tamten człowiek mógł sobie tylko o tym pomarzyć, a jednak się nie poddał i wciąż żył! 
      Nastąpiło cudowne uzdrowienie. Od tamtego dnia jestem uśmiechniętym i podążającym za marzeniami człowiekiem, nazywanym czasami „niezdrowym optymistą". Tak to może dla niektórych osób wyglądać. Szczególnie tych, którzy znają moją historię, a na co dzień żyją przeszłością zapominając o budowaniu przyszłości. Pojęcie problemu nie istnieje. Problem jest nim tylko wtedy, kiedy sami tak go nazwiemy. Porażka jest nią tylko wtedy, kiedy nasza głowa tak określi to, co nas spotkało. Nie ma porażek, są tylko informacje zwrotne – lekcje, które uczą nas życia i pozwalają unikać gorszych błędów w przyszłości. Potrzebowałem tej lekcji jak każdy człowiek na pewnym etapie swojego życia. Szkoda tylko, że niektórzy nigdy nie dorastają do spotkania z najlepszym nauczycielem – życiem. Jutro też jest dzień i trzeba coś z tym zrobić, co ważniejsze nie zapominając o dniu, który będzie pojutrze i za rok, i za pięć lat, i za dwadzieścia, i za... 
      Nauczyciel się zjawia kiedy uczeń jest gotów. Czy jesteś gotów na zmiany? Jeżeli wciąż czytasz to przypuszczam, że tak. Nie traktuj mnie jako nauczyciela tylko dlatego, że piszę te słowa. Przecież to Ty jesteś największym autorytetem od własnych marzeń. Ja mam na celu tylko pomóc Ci je „poukładać".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdą informację zwrotną :) Pozdrawiam serdecznie